Recenzja spektaklu "Krakowiacy i Górale" - październik 2017 r.


Jedna z wielu interpretacji „Krakowiaków i Górali” spod pióra Wojciecha Bogusławskiego należy do młodego reżysera Michała Kmiecika, który już od kilku lat związany jest z Teatrem Polskim w Poznaniu. To właśnie tam wybieram się (wraz z kilkoma innymi uczniami ZSO 2) zimnego wieczoru 14 października 2017 roku. Liczę na to, że atmosfera na Dużej Scenie rozgrzeje zmarzniętych widzów, a następnie sprawi, że na resztę dnia nawet nieprzychylne warunki atmosferyczne nie odciągną naszych myśli od rozważań na temat spektaklu.

Gasną światła, ale kurtyna się nie podnosi. Oto zza niej wyłania się postać grana przez elektryzującą Ewę Szumską. Wiem, że mam do czynienia z silną postacią, feministką idealną. Jej wykonanie „Marszu Kosynierów” wbija w fotel. Przekonujące, pewnie zagrane. Bez wątpliwości pierwsza scena rozbudza w każdym ducha patrioty. Po odsłonięciu kurtyny uwagę od razu przykuwa scenografia przepełniona symboliką nawiązującą do współczesnej Rzeczypospolitej. Stanowi portal pomiędzy XVIII a XXI wiekiem. Pełna ciekawych rozwiązań, z których aktorzy nie boją się korzystać. Zostajemy wciągnięci do centrum wydarzeń, na sam środek pola bitwy powstańczej oraz do sporu zwaśnionych rodów krakowiaków i górali walczących o rękę Basi. Aktorzy tworzą wiarygodne postacie, bawiąc i pouczając publikę. Na szczególną uwagę zasługuje odtwórca roli Bardosa, Jakub Papuga, który prezentuje nam całą gamę swoich umiejętności aktorskich: od monologów przepełnionych goryczą, przez sceny komediowe, aż do popisu wokalnego. Dzięki nietuzinkowej scenografii, przemyślanym doborze kostiumów oraz trafionej w punkt grze świateł Michał Kmiecik tworzy wizualnie ciekawe widowisko.

Niestety, zawodzi kierunek do którego dąży reżyser, prowadząc przedstawienie, niezgrabnie potykając się o aspekt symboliczny sztuki. Polska niewątpliwie jest podzielona, podobnie jak za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego, ale w tym interpretacji spotyka się to ze zbyt dużą symplifikacją. Temat zostaje spłycony i doprowadza nas do konkluzji, że czasy się nie zmieniają, a Polak Polakowi wciąż wilkiem. Oczekiwałam czegoś więcej niż łopatologiczne porównanie naszych sporów o prawa kobiet, sądownictwo, politykę uchodźczą ze sporem górali z krakowiakami, w lepszym przypadku, z widmem rewolucji przeciwko ostatniemu królowi elekcyjnemu. Mimo sprawnej realizacji spektaklu brakowało w nim jakieś konsekwencji.

Ta interpretacja nie zaspokoiła w pełni moich oczekiwań. Nie pozostaję obojętna na energię bijącą ze sceny, ale wartość artystyczna została przesłonięta merytorycznym niedosytem.

Julia Rapior 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Recenzja spektaklu "Mister Barańczak" - marzec 2019 r.

Recenzja spektaklu "Dziady" - styczeń 2018 r.

Recenzja spektaklu "Przyjęcie dla głupca" - listopad 2018 r.